Tomasz Knapik

Na TVN Warszawa był właśnie wywiad z Tomaszem Knapikiem. I nie dał się słuchać. Brzmiało jak wywiad z dubbingiem 😉

A Pan Tomasz będzie czytał komunikaty w autobusach. To w uzupełnieniu Ksawerego Jasieńskiego w metrze. Cekawe co będzie czytał Lucjan Szołajski (nie napisali nic o nim na wikipedziach!!! skandal!)…

Świątecznie i filmowo

Pierwszy dzień Świąt mieliśmy spędzić nadrabiając zaległości filmowe i obejrzeć kilka DVD, które pokryły się grubą warstwą kurzu. Udało się tylko częściowo.

Na pierwszy ogień (skoro świt, koło 13) poszło Wychowanie panien w Czechach (Vychova divek w Cechach). Taka dość sympatyczna (aczkolwiek bez przesady) opowieść o fantazjach czeskiego literata i nauczyciela. Z opisu na pudełku DVD można się domyślać, że niejaka Anna Geislerova, grająca jedną z głównych ról, jest jakąś popularną czeską aktorką. ***

Potem przyszła pora na Za wszelką cenę (To die for), w którym Nicole Kidman udowadnia, że nadmiar parcia (na szkło, w tym wypadku) źle się kończy. ***

Następnie przyszła pora na telewizję i powtórki. TVP zafundowała Piratów z Karaibów (Pirates of the Caribbean: The Curse of the Black Pearl). Muszę przyznać, że nawet za drugim (albo licząc kawałki oglądane w samolocie — trzecim) razem fajnie się ogląda. Dżony Depp rzondzi. ****

Na deser obejrzeliśm Plan doskonały (Inside Man). Jestem przekonany, że już ten film oglądaliśmy (nawet pamiętałem poszczególne sceny), ale Maja twierdzi, że nigdy nie widziała. Nie wiem, kiedy mogłem ten film sam oglądać, ale pewnie tak być musiało, bo kilka scen jest nie do zapomnienia. Moja ulubiona to ta, gdzie NYPD puszcza przez głośniki nagranie w jakimś nieznanym im języku (później okazuje się, że to albański) w nadziei, że ktoś z przechodniów rozpozna ten język. I oczywiście ktoś rozpoznaje 🙂 ****

A w międzyczasie zrobiliśmy sobie gofry (nie z kiełbasą, ale z cukrem-pudrem!) na otrzymanej od Mikołaja gofrownicy. Tzn. Maja zrobiła a ja „pomagałem”.

Co do pozostałych prezentów, to Mikołaj uznał chyba, że za mało czytam. No i mam nowej lektury na jakiś miesiąc…

Ubuntu vs XP

Postanowiliśmy sobie wczoraj obejrzeć serial na komputerze. Taki normalny zripowany z DVD. Okazało się, że niestety nie mam żadnego kabelka z laptopa do telewizora, więc na telewizorze nie obejrzymy. Trudno — na monitorze LCD się też da.

Po uruchomieniu, Windows Media Player zakomunikował, że nie ma kodeków. Nie udało mu się też ich zainstalować automatycznie. Ale dał jakiegoś linka. Po szeregu (ze 3 były) kliknięć, doszedłem do jakiegoś downloada no i udało się zainstalować. Teraz znowu WMP zaszumiał coś o pobieraniu kodeków, ale obraz się pokazał. Niestety bez dźwięku. W tym momencie zrezygnowałem.

Przyszła pora na Ubuntu (to ostatnie). Tutaj odtwarzacz (Totem się nazywa) również zakomunikował brak kodeków, ale spytał, czy chcę zainstalować. Chciałem. Pokazał okienko z trzeba różnymi pakietami. Na pierwszy rzut oka ciężko było powiedzieć, którego potrzebuję, więc zaznaczyłem wszystkie trzy. Po parudziesięciu sekundach wszystko było zainstalowane. Był i obraz, był i dźwięk, były i napisy (trzeba było tylko do UTF-8 przekonwertować).  To co bez sensu — napisy mógłby wyświetlać pod filmem nie na filmie. Ale był też bardziej poważny zgrzyt.  Ubuntu nie radzi sobie (bez grzebania) z podłączeniem monitora do laptopa. Co ciekawe, po uruchomieniu X z podłączonym monitorem ustawia rozdzielczość monitora, co powoduje kaszankę na ekranie laptopa. Wielki problem przy oglądaniu filmu do nie jest, ale miło by było, gdyby również to naprawili.

Podsumowując: zripowane filmy łatwiej obejrzeć na Ubuntu niż na XP. Zobaczymy, jak będzie ze zwykłym DVD.

A mi to lotto!

W telewizji Polsat pojawił się niedawno program normalnie rozrywkowy, chociaż jego rozrywkowość nie jest chyba zamierzona. Ten program to losowanie Lotto (d. totolotek vel totalizator sportowy), ale tylko wtedy, gdy prowadzi go NOWY PAN. jak pierwszy raz zobaczyłam PANA w akcji, to myślałam, że to program kabaretowy i ktoś po prostu umiejętnie parodiuje to losowanie… Nie wiem kto wpadł na pomysł zatrudnienia tego Pana, czy to Polsat, czy sam totalizator, w sumie mniejsza z tym. Ważne, że Pan jest niezwykle entuzjastycznie nastawiony do swojej pracy, operuje bardzo rozbudowaną gestykulacją i modulowanym głosem, wyraźnie wzruszają go różne rodzaje losowań, duże, małe lotki, szczęśliwe i nieszczęśliwe numerki. Oprócz treści właściwych dla programu, który prowadzi przemyca też tak zwane elementy humorystyczne. Nie dalej jak w sobotę Pan zaprezentował również ciekawą choreografię, gdy tanecznym krokiem podążał w kierunku swojej ulubionej maszyny losującej… Mam nadzieję, że pan się nie zmanieruje zbyt szybko; mam też nadzieję, że w końcu ktoś go nagra i umieści na jakimś youtube; w każdym razie obiecał, że wystąpi 9 października, czyli już jutro. Stay tuned!

Efekt zaskoczenia

Polsat Sport specjalizuje się ostatnio w powtórkach meczów z Mistrzostw Świata i w programie tej stacji zamieszczanym w Gazecie Telewizyjnej obok godziny nadawania meczu i drużyn biorących w nim udział podawany jest także wynik meczu. To miłe. Powinni też przy powtórkach teleturniejów pisać kto i ile wygrał, przy powtórkach kryminałów informować od razu kto zabił, a przy powtórkach seriali pisać kto okazał się czyim synem. Świat byłby piękny i w sezonie powtórek, czyli latem, widz nie musiałby się denerwować i nic by go nie zaskoczyło.

Dempsey and Makepeace

Niby Ci moi koledzy z pracy nie tak strasznie młodzi, ale żaden z nich nie wiedział co to za serial „Dempsey i Makepeace na tropie”. A to, jak dwuziu mówi, klasyka. Zastanawiam się, ile lat trzeba mieć, żeby już nie znać tak kultowych seriali…

Pewnie też jest tak, że moje pokolenie (fuj, ale to brzmi) oglądało w dzieciństwie to samo w telewizorze, bo nie było specjalnie wyboru. A teraz to hoho i fiufiu. I się normalnie w dupach poprzewracało 😉

Gilmore Girls

Spośród moich licznych uzależnień (obsesja nabywania koralików, pożeranie słodyczy, denerwowanie się bez powodu) szczególną rolę odgrywa uzależnienie od seriali. Ponieważ jak wiadomo jestem straszną snobką, to najbardziej uzależniłam się nie od swojskiego Klanu albo M jak Miłość, tylko od Gilmore Girls, które w wersji polskiej nazywają się Kochane kłopoty. Czatowałam na ten serial w TVN7, oglądałam z zapartym tchem powtórki i powtórki powtórek też. Tak sobie myślę, że podoba mi się w nim najbardziej to, że dużo i szybko mówią i że dialogi są takie erudycyjne, jak na amerykański serial oczywiście i jeszcze, że odcinki trwają po 40 minut, a nie 20.
A od jakiegoś czasu koncern WB pozwolił mi regularnie dokarmiać to uzależnienie, bo serial jest na DVD i to w Polsce. Dawkuję sobie oglądanie, ale i tak jestem już w drugiej połowie 2 sezonu. A taki sezon to nie przelewki, 21 odcinków po 40-45 minut, to daje więcej niż 840 minut, czyli ponad 14 godzin. Mam fantastyczne hobby: oglądam serial, a w trakcie oglądania przekładam koraliki w pudełeczkach. To lepsze niż jakieś tam linuksy :-).