Duża część moich lektur to tzw. czytadła. Mało z nich wynika, literatura określana jako niezbyt wysokich lotów itp., itd. Jak takie różności czytam, to w głowie, tak pewnie z tyłu gdzieś, słyszę, że to strata czasu i czuję wyrzuty. Trochę podejrzewam, że to bujda, ale mimo to staram się tak dobierać lektury, żeby nie było wielu czytadeł pod rząd. No chyba, że akurat przebywam na wywczasie.
Dlatego nie wiem, czy się cieszyć, że „połkłam” kolejne czytadło w sierpniu, a lista przeczytanych książek trudnych i ambitnych jest znacznie krótsza niż tych nieambitnych. Tony Parsons to zdaje się autor samych bestsellerów; ja jego powieść dobrałam sobie na chybił trafił przeglądając jakieś recenzje. Choć wyrzut sumienia nie ustaje, to bardzo się cieszę, że dobrałam, bo „Za moje dziecko” to taka opowiastka z pogranicza, podobnie jak powieści Hornby’ego. Niby to zupełnie literatura popularna, ale jednak są przemyślenia autora, jest sceneria ciekawa i niezupełnie wszystko się kończy od początku wyczekiwanym happnym endem.